02/01/2022

I

„sic semper tyrannis"

– To nie tak, jak myślisz!
– Zatem jak mam rozumieć prefekta Slytherinu przeszukującego moją walizkę bez mojej zgody? I pozwolę sobie też przypomnieć, że jesteśmy aktualnie w dormitorium Ravenclawu?
– …Dobra, może to faktycznie wygląda trochę dziwnie, ale to naprawdę nie jest tak, jak myślisz. – William Kingsleigh zdobył się na najbardziej niewinny uśmiech, na jaki tylko było go stać. Przeciągnął się i wstał. – No dobrze, a teraz sobie wyjdę…
Ruszył do drzwi.
Dante był mądrzejszy.
Accio!
Potężna księga wyleciała spomiędzy połów czarnej szaty Williama i poleciała prosto do rąk Dantego, którego brwi uniosły się niemal automatycznie na widok tytułu.
William zatrzymał się i rozłożył ręce.
Na kartę Merlina z Czekoladowych Żab.
No tak. Ten jeden raz, kiedy Merlin ma sprzyjać, postanawia akurat wybrać się na partyjkę (albo sto partyjek) czarodziejskich szachów, bo po co? Po co być przydatnym po śmierci, skoro można wygrywać w szachy?
Życzę ci, żebyś przegrał, stracił swoją kartę i zgubił buty.
William uśmiechnął się krzywo.
Nie z takich rzeczy udawało mu się przecież wyłgać. 
– Okej, prymusku, zademonstrowałeś poprawne użycie zaklęcia przywołującego na prefekcie – wyartykułował starannie, oglądając się na niego przez ramię. – Ravenclaw traci pięć punktów, a ty dostajesz szlaban na tydzień. Miłej zabawy z bahankami.
– Lecz…
Protest Dantego przerwał krótki, drwiący śmiech Williama.
– Poza tym wiesz, że to zakazana książka, prawda? – rzucił półgłosem na odchodne.
Nim Dante zdążył cokolwiek powiedzieć, William, niewzruszony spojrzeniami młodszych Krukonów, wyszedł z pokoju wspólnego Ravenclawu. Udawało mu się tłumić uśmiech jeszcze do połowy schodów – dopiero wtedy odważył się na poklepanie się po wewnętrznej kieszeni szaty.
Wszystko rozegrało się dokładnie tak, jak zaplanował.
W porządku, może nie dokładnie tak, jak zaplanował, ale w zdecydowanej większości.
Droga z najwyższej komnaty najwyższej wieży do najniższej komnaty lochów trochę potrwała. Był na to przygotowany. Zjawił się w pokoju wspólnym Ślizgonów całe… dziesięć, jak określił po spojrzeniu na zegarek na lewym nadgarstku, sekund przed planowanym czasem. Parę głów zwróciło się w jego stronę, by po leniwym zarejestrowaniu obecności prefekta powrócić do przerwanych rozmów, pisania wypracowania na historię magii lub czytania książki.
I na całe ich szczęście tym razem nikt nie zmienił muzyki z post punku na klasyczną. Kiedy dwa tygodnie temu jakiś drugoklasista się na to odważył, skończył tragicznie.
Chociaż to mało powiedziane.
Tragiczniej.
William przeszedł cały pokój wspólny. Zatrzymał się w drzwiach.
– Muriel, tym swoim gapieniem się nie osiągniesz absolutnie nic – rzucił bez odwracania się.
– Chcę, żebyś wiedział, że nie popieram twojego zachowania.
William wspiął się na palce i strzepnął dłonie. Paroma dużymi krokami pokonał odległość dzielącą go od czarnej, skórzanej kanapy najbliżej kominka. W drodze rozważał, czy nie przyklęknąć przed Muriel i dosyć dobitnie nie wyjaśnić jej, dlaczego nie ma racji – ale wreszcie po prostu przeskoczył przez oparcie i miękko wylądował na siedzeniu tuż obok Muriel.
– Hej, zamieniłaś się mózgami z prymuskiem? – spytał półgłosem, lekko pochylając się w jej stronę. – Kiedy stwierdziłaś, że zaczniesz krytykować moje wybory życiowe?
Muriel przechyliła głowę. Rude włosy opadły je na twarz i założyła je za ucho, nim odpowiedziała:
– Już w pierwszej klasie. Problem jest taki, że kiedy coś mówię, ty chyba słyszysz tylko: bla, bla, bla.
– Bo za dużo mówisz.
– Tak. Albo po prostu stwierdzasz, że za dużo mówię, i nagle dochodzisz do wniosku, że twój kolejny plan jest niesamowicie błyskotliwy.
William otworzył usta i natychmiast je zamknął. Z chęcią wyjaśniłby jej, co sądzi o tym jej gadaniu – naprawdę zrobiłby to z radością. Uznał jednak, że tym razem postąpi inaczej. Zaczerpnął więc powietrza (dosyć teatralnie, ale bez przesady) i zagrzmiał (dosyć teatralnie, ale bez przesady):
– Mówiłaś coś? – Przyłożył dłoń do ucha i nachylił się do Muriel. Teatralnie i z przesadą. – Słyszałem tylko bla, bla, bla.
I nim zdołał powiedzieć coś jeszcze, poduszka walnęła go w twarz. A potem drugi raz. A potem jeszcze w ramię, jakby dwa powyższe ciosy nie były wystarczająco śmiertelne. 
– Hej, przestań! – krzyknął. Brakowało mu tchu i nie wiedział, czy zaczynał się śmiać, czy Muriel właśnie sprawiła mu defekt mózgu.
– Może trochę szacunku, co ty na to?
– Nie wiem, co to sza… HEJ, ODŁÓŻ TĘ PODUSZKĘ!
– Po co zabrałeś mu tę książkę?
Serio?
Teraz będzie to roztrząsać?
William głęboko westchnął i złożył ręce. Jedno spojrzenie na Muriel i jej zaciśnięte w bardzo, bardzo wąską kreskę usta wystarczyło, by opracował optymalny plan działania. Wyrwał jej ciemnozieloną poduszkę i odrzucił ją na drugi koniec pokoju wspólnego. Zignorowawszy krzyki drugoklasistów grających w gargulki, to samo zrobił z dwiema kolejnymi poduszkami, zwiększając liczbę ofiar ubocznych.
– Muriel, no proszę cię. Przecież mu ją oddam – powiedział powoli. Pozwolił, by każde słowo do niej dotarło i nim zdążyła odpowiedzieć, bardzo szybko dodał: – Tylko tym razem upewnię się, że spetryfikowany czeka grzecznie w schowku na miotły, a nie będę polegać tylko na tym, że prawdopodobnie i tak cały dzień przesiaduje w bibliotece.
Muriel bardzo ciężko odetchnęła. Chyba wreszcie do niej dotarło, że go nie umoralni – przynajmniej na to wskazywało dyskretne rozłożenie rąk (które nie umknęło oczom Williama) i kolejne, jeszcze cięższe westchnięcie. Trochę bardziej przygnębiona niż wcześniej, postawiła na stole torbę kurierską, wyjęła podręcznik do eliksirów, arkusz pergaminu i pozłacane gęsie pióro.
William wytrzeszczył oczy.
– Nie ciekawi cię, co jest w środku?
– Absolutnie nie. Sam się babraj w swojej czarnej magii – mruknęła Muriel, nawet na niego nie spojrzawszy. – Mam wypracowanie z eliksirów do napisania.
– Slughorn zadał je tydzień temu. Trzeba było się za nie zabrać szybciej.
– Umiem sobie rozłożyć materiał – syknęła, ale nieco poczerwieniała na twarzy.
William wzruszył ramionami. Jak sobie chce. Jej strata.
Wyjął książkę zza poły szaty i niemal nabożnym gestem ułożył ją na stole. Wyrównał dolną krawędź tak, by leżała równoległe względem krawędzi stołu. Wygładził swoją szatę, przygładził włosy, odetchnął i wreszcie spojrzał na książkę.
Okładka Atlasu grzybów i ich właściwości nie wyglądała zachęcająco. Obdarta z każdej możliwej strony, wyblakła w każdym możliwym miejscu i z obrysowanym różowym flamastrem grzybem sprawiała takie wrażenie, jakby przeżyła osiem pokoleń i atak szarańczy współpracujących z molami i kornikami.
– Nie oceniaj książki po okładce, Muriel – szepnął William. – Podmieniłem je. On wciąż ma swoją łacińską książkę z atlasem grzybów w środku.
Patrzyła kątem oka. Wiedział to.
Gdy tylko się do niej odezwał, drgnęła i wróciła do pisania swojego ukochanego wypracowania.
Przewrócił uwagę.
Omal nie dostał palpitacji serca.
– Nie! – wykrzyknął i pochylił się do książki. Przewrócił parę stron drżącymi dłońmi, ale wszędzie był tekst ciągły. Powieść. Wichrowe wzgórza. – Jak to się stało?!
Jęknął i schował twarz w dłoniach.
Muriel nie śmiała się, ale gdy przeglądała książkę, jej ramiona drżały. Wreszcie zatrzymała się na jednej ze stron, przysunęła książkę bliżej i zrobiła się jeszcze bardziej czerwona na twarzy, gdy próbowała powstrzymać parsknięcie. Odchrząknęła.
Cisnęła łyżkę i puszkę z herbatą i wróciła na swoje krzesło ze zmarszczonym gniewnie czołem i dolną wargą wysuniętą jak u dziecka, które się za chwilę rozpłacze – przeczytała. – O, patrz. To twój opis.
William miał ochotę wrzeszczeć.
Wyciągnął z kieszeni różdżkę i wycelował ją w Muriel.
Silencio. Masz szczęście, Muriel, że jestem wściekły nie na ciebie, ale na tego… tego przebiegłego imbecyla – warknął, wyrywając książkę z jej rąk. – I spróbuj rzucić na mnie jakieś niewerbalne, to skończysz z wiecznymi łaskotkami.
Odetchnął i wycelował różdżkę w książkę.
Specialis Revelio.
Nic.
Aperacjum.
Nic.
A potem jeszcze kilka. Też nic.
Niemożliwe. To było wręcz niemożliwe, że Dante spodziewał się, że ktoś ukradnie mu tę przeklętą książkę, zwłaszcza w taki sposób – chyba że użył jeszcze mocniejszych zaklęć, o których William nie pomyślał. Po prostu nie mógł dopuścić do siebie możliwości, że ktoś…
– Skubany mnie przechytrzył – stwierdził beznamiętnie. – Przejrzał mnie. Finite.
– Dziękuję. Nawet nie zajrzałeś do środka, prawda? Zobaczyłeś okładkę i stwierdziłeś, że to musi być to.
Zacisnął usta.
– Nie dobijaj mnie.
– Jesteś głupi.
– Wiem. Na pantalony Merlina – mruknął. Schował twarz w dłoniach. – On ma ostatni egzemplarz, jaki pozostał na świecie. No, jeden z dwóch, ale drugi jest gdzieś w Afryce, więc dostęp do tego jest o wiele prostszy. Dlaczego, Merlinie? Cóżem ci uczynił?! – rzucił w stronę sufitu.
Jednak Merlin dziwnym trafem mu nie odpowiedział.
Muriel spoglądała na niego z politowaniem, podobnie jak połowa pokoju wspólnego. William wstał, przeszedł tam i z powrotem, przypomniał sobie, że zapomniał torby, zabrał ją, zostawił Wichrowe wzgórza. Ruszył do wyjścia, cofnął się do Muriel, jakby miał coś powiedzieć, pokręcił głową, znów ruszył do wyjścia.
– Znajdę tę książkę – oświadczył.
– Co, nie udało się, Kingsleigh? – zawołał Albert, kolejny z szóstoklasistów. – Nie znalazłeś swojej książeczki?
William posłał mu krzywy uśmiech.
– W końcu ją znajdę – rzucił, odwracając się do niego plecami.
– I zniszczysz?
Obrócił się z teatralnym oburzeniem na twarzy.
– Skąd ten pomysł? To nie horkruks. Książki się czyta, półgłówku – podkreślił. – W końcu ją znajdę i przeczytam. A gdy to zrobię…
Nie dokończył.
Po prostu wyszedł z pokoju wspólnego.
Szedł do biblioteki.

1 komentarz:

  1. W końcu znalazłam chwilę, by tutaj zajrzeć, bo gdy publikowałam na MZ wpis o Twoim blogu - zainteresował mnie :)
    Zresztą tematykę uwielbiam, jednak rzadko czytam ff. Tutaj zaciekawiłam się, więc postanowiłam wpaść w wolnej chwili.
    Przejdę w końcu do rozdziału. Cóż, było bardzo przyjemnie i pochłonęłam tekst błyskawicznie.
    Ciężko jeszcze cokolwiek powiedzieć o bohaterach, ale wydają się nietuzinkowi. Wątek z Wichrowymi wzgórzami mnie rozbawił :P no i naśmiewająca się Muriel :D Zastanawia mnie, dlaczego posiadanie tej książki jest tak bardzo pożądane? ;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń